Praktyczne informacje o podróżowaniu w Mongolii!
Podróżowanie jest fajne. Owszem. Podpisujemy się pod tym obiema rękami. Czasem tylko przypomina misje logistyczno-taktyczną Chociażby taka Mongolia. Aby móc po niej podróżować, najpierw trzeba do niej wjechać. A to może nie być takie łatwe.
Jak się okazało wiele przejść jest czynnych tylko dla Mongołów lub też pojazdy przepuszczane są tylko w jedną stronę. Najpewniejsze przejście graniczne to Kiachta-Altanbulag, na głównej drodze z Ułan Bator do Rosji. Tamtędy wyjeżdżaliśmy z Mongolii, natomiast wjeżdżaliśmy na małym zachodnim przejściu granicznym Tashanta. Jak się okazało, w Tashanta przejście jest czynne tylko od 9 do 18, w związku z czym my oraz cała rzesza innych osób spędziliśmy upojną noc w oczekiwaniu na otwarcie granicy. Wprawdzie słyszeliśmy, że tak może się wydarzyć, ale na próżno szukaliśmy informacji o godzinach otwarcia granicy w internecie.
Jak się okazało informacja ta umieszczona jest JEDYNIE w środku budynków służb granicznych, gdzie odbywała się kontrola paszportowa Na szczęście uprzejmi Mongołowie wracający z handlu w Rosji wszystko nam wytłumaczyli. W przygranicznej kolejce natomiast nastąpiła pełna integracja – muzyka, tańce, rozmowy. Na szczęście mieliśmy swoje łazienki w autach, ponieważ jak okiem sięgnąć było pustkowie i oczywiście brak toalet.
Nie wolno przekraczać granicy z Mongolią pieszo, w związku z tym osoby podróżujące stopem musiały upchnąć się u kogoś w aucie. Gdybyście się zastanawiali – przekraczanie mongolskiej granicy w siedem osób małym autkiem, jest absolutnie dozwolone Rano czekając na otwarcie granicy poznaliśmy bardzo ciekawego człowieka – Timura, nauczyciela filozofii z Kazachstanu. Właśnie on podróżował stopem, jak co roku w wakacje i opowiedział nam parę ciekawych rzeczy. Pomógł nam też nauczyć dzieciaki grać frisbee, jako że umiał się z nimi dogadać. Jedna dziewczynka była tak zdolna, że zostawiliśmy jej dysk na pamiątkę, aby ćwiczyła dalej i aby krzewić ten sport w tamtej części świata
Wbrew wszelkim plotkom uprzedzamy, że na rosyjskim przejściu granicznym nie wolno wręczać łapówek. Może to zostać bardzo źle odebrane i przysporzyć problemów (no chyba, że ktoś wam to będzie mocno sugerował, my nie mieliśmy jednak takiej sytuacji).
Przy samej kontroli pomogły nam….nasze samochody. Wzbudziły ciekawość strażników na tyle, że nie robili problemów w związku z przewożonym przez nas jedzeniem czy nożami i maczetami. Brak znajomość języka też nam nie zaszkodził – bo nawet jeśli nas pytali, czy coś wieziemy to wzruszaliśmy ramionami, bo nic nie rozumieliśmy…
Najważniejszy na granicy jest kierowca auta . To on musi okazać papiery i pozałatwiać formalności. Reszta pasażerów musi tylko przejść przez kontrolę paszportową. Trzeba było również wszystkie bagaże wynieść do budynku i poddać kontroli, ale jakoś udało nam się wytłumaczyć, że wszystko mamy luzem-na półkach, w szufladach i nawet nie mamy do czego tego spakować – na szczęście nam się upiekło.
Na obu granicach, i rosyjskiej i mongolskiej, dostaliśmy karteczki potwierdzające przejazd auta i osób. I TE KARTECZKI TO ŚWIĘTOŚĆ – absolutnie nie wolno ich zgubić. Zarówno wjeżdżając do Rosji jak i do Mongolii jest potrzebna wiza. Je należy rzecz jasna uzyskać jeszcze w Polsce. Aby otrzymać wizę trzeba mieć m.in. ubezpieczenie, najlepiej międzynarodowe.
Pas ziemi niczyjej ciągnie się ok 20 km. Od razu po wyjechaniu z Rosji kończy się asfalt i zaczyna typowa mongolska droga…
Na mongolskim przejściu granicznym najpierw musieliśmy przejechać przez dół z wodą (chyba), a następnie elegancka pani w masce dokonała dezynfekcji podwozia i opon. Po czym zaproponowała nam wymianę waluty (tugriki można kupić tylko na terenie Mongolii). Jak się okazało, pani sobie po prostu tak dorabiała, Paweł który zdecydował się u niej wymienić dolary, bał się że stracił pieniądze, ale jak już prawie wyjeżdżaliśmy z granicy to nas dogoniła i wręczyła mu tugriki:)
Na granicy znowu kierowca zajął się formalnościami, a potem poszliśmy na odprawę paszportową. Tam kazano nam wypełniać jakieś druki, sprzętem biurowy prima sort – jedyny długopis nie działał… Rozpoczęła się misja „długopis” – chodziliśmy od pokoju do pokoju, od okienka do okienka w poszukiwaniu czegoś co pisze. W trakcie tych „poszukiwań” zupełnie nikt nas nie pilnował.
Sam budynek mnie osobiście skojarzył się ze starą polską podstawówką. Na środku korytarza była budka z szybką i w niej, za komputerem siedziała pani dokonująca kontroli.
Mongołowie mają jedną cechę, której się zupełnie nie spodziewaliśmy, a która była chwilami irytująca, mianowicie strasznie się wszędzie wpychają w kolejkę Moje zdumienie było ogromne, gdy pani w sędziwym wieku przepchnęła mnie łokciem i zaczęła wpuszczać przed siebie towarzyszące jej osoby. Nawet jak stałam już przy okienku to ludzie wyciągali ręce ze swoimi paszportami, żeby ich skontrolowano pierwszych, a nasza zachodnia kultura pozwalała nam tylko stać bezradnie i wpuszczać ich przed siebie.
Stalibyśmy tam prawdopodobnie do końca świata (albo końca ważności wizy rosyjskiej), gdyby jeden z urzędników nie zauważył, że bezskutecznie próbujemy stać w kolejce i przegonił wpychających się Mongołów na koniec kolejki
Po wszystkim właściwie nie widzieliśmy, co ze sobą zrobić, ale nikt nas nie zaczepiał, kiedy szukaliśmy wyjścia z budynku uznaliśmy więc, że zaliczyliśmy kontrolę
Jak wspomniałam dolary można wymienić na tamtejszą walutę – tugriki zaraz w miasteczku na granicy. Później taką możliwość mamy jedynie w dużych miastach. Warto pamiętać, że trzeba mieć dolary wyprodukowane po 2000 roku, innych mogą nie przyjąć. 1USD to około 2000 tugrików (MNT). Warto wymienić więcej pieniędzy, bo dostępność do bankomatów graniczy z cudem. Gotówka jest potrzebna również, aby wjechać do większych miast – płaci się tam opłatę wjazdową rzędu niecałego dolara.
Najłatwiej komunikować się z Mongołami po rosyjsku, chociaż zdarzą się ludzie mówiący po angielsku, a nawet po polsku!
Dobrze jest mieć ze sobą papierową mapę oraz aplikację offline z GPS. My używaliśmy Maps.Me i byliśmy bardzo zadowoleni. Ale żeby się nie zgubić trzeba mieć dobrą orientację w terenie i umiejętność czytania mapy. Nie liczyłabym tam na drogowskazy.
W każdym napotkanym miasteczku można liczyć na mały sklepik, gdzie można zaopatrzyć się podstawowe produkty i butelkowaną wodę.
Podczas jazdy samochodem trzeba uważać na drodze, bo poza dużymi miastami przepisy drogowe właściwie nie istnieją (chociaż w miastach chyba też nie…..). W związku z tym Mongołowie mogą zachowywać się na drodze w sposób zupełnie nieprzewidywalny dla nas. Nigdy nie wiadomo, kiedy inny samochód odbije w bok, aby ominąć jakąś dziurę, lub po prostu zechce pojechać sobie obok drogi. Należy też uważać na pędzące autobusy i tiry. Nawet jeśli nie ma innych pojazdów w zasięgu wzroku, trzeba zachować czujność, bo kolejnym przeciwnikiem jest sama droga – można zgubić zawieszenie na dziurach. Jeśli widzicie płaską drogę, niech was to nie zmyli, wszystkie są mocno wyjeżdżone i jest na nich tarka. Trzęsie jak cholera!
Większość dróg w Mongolii jest szutrowa, istnieje tylko parę dróg w okolicy Ułan Bator, które są wyasfaltowane. Trzeba o tym pamiętać planując podróż, bo czasem zrobienie 300km jednego dnia jest prawie niemożliwe.
W Mongolii jest internet i to lepszy niż można by się spodziewać. W każdym miasteczku właściwie można kupić kartę do telefonu (nie są zbyt drogie).
My kupiliśmy dwie różne, bo nie wiedzieliśmy, która zadziała – i faktycznie w zależności od telefonu różnie się sprawdzały.
Ale problem był taki, że przynajmniej na zakupionych przez nas kartach (a nie ma tam zbyt dużego wyboru, były 2-3 rodzaje ) mogliśmy używać tylko aplikacji używających internetu typu Facebook czy WhatsApp, normalnie strony internetowe w przeglądarce nie otwierały się. Aby mogły działać trzeba by doładować konto, ale nawet w miarę zorientowani technologicznie Mongołowie nie byli w stanie nam w tym pomóc. Wiązało się to z dzwonieniem do operatora i rejestracją – oczywiście wszystko po mongolsku.
W każdym razie pełny internet udało nam się zdobyć dopiero w Ułan Bator, gdzie po trzygodzinnym szukaniu informacji turystycznej, byliśmy mile zaskoczeni profesjonalnym angielskimi obsługującej nas pani, która opowiedziała nam na wszystkie pytania. Między innymi na pytanie gdzie napotkamy asfaltowe drogi a gdzie szutrowe, kiedy i gdzie odbywa się festiwal Nadaam (o czym pisałam w poprzednim poście) i zaoferowała nam różne karty do telefonu z internetem, poleciła która będzie najlepsza do naszego samsunga i fachowo krok po kroku pomogła zarejestrować kartę.
Właściwie będąc w Mongolii ma się wrażenie, że żadne prawa tam nie obowiązują, jest to bardzo dziwne uczucie dla nas Europejczyków, którzy jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że szereg praw i kodeksów kontroluje nasze codzienne życie. Mongołowie starają się po prostu żyć dobrze. Bardziej niż spisanym prawem kierują się oni zwyczajami i tradycjami, dlatego też warto pamiętać, że można ich bardzo urazić, np. nie przyjmując od nich poczęstunku lub stając na progu. Specjalnym też szacunkiem darzą ogień, więc nie wyciągaj przy Mongołach swoich nóg w stronę ognia, najlepiej siedź na nich i absolutnie nie wyrzucaj niczego do ognia.
Jeśli chodzi o biwakowanie można się rozbić gdzie się chce, nie ma tu jakiś ograniczeń, my nocowaliśmy w miejscach odludnych, z dala od miast.
Warto zabrać ze sobą jakieś smakołyki i zabawki dla dzieci, z myślą o obdarowaniu Mongołów. Niektórzy oczekują podarku, inni wydają się zaskoczeni nim, ale z ich strony możesz zawsze liczyć na poczęstunek.
Połowa naszej ekipy wracała do Polski samolotem z Ułan Bator. Lotnisko było całkiem europejskie i nie było żadnych problemów. Wszystko wyglądało jak u nas. Lecieliśmy mongolskimi liniami i byliśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni – warunki, jedzenie i obsługa lepsza niż u wielu europejskich przewoźników.
Jeśli macie jakieś pytania dotyczące podróżowania po Mongolii to śmiało piszcie do nas